Nie samym chlebem chce żyć Załęże
Katowickie Załęże, z niesprawiedliwie przyklejaną łatą zdegradowanej, niebezpiecznej i biednej dzielnicy, nigdy nie rozwinie skrzydeł, jeśli Miasto jej w tym nie pomoże. Pewnie wygodnie jest innym myśleć, że w naszej dzielnicy żyją tylko ludzie, którym obojętnie jest gdzie i jak mieszkają, byle mieć dach nad głową, sklep spożywczy pod nosem i przystanek tramwajowy w pobliżu. Ale tak nie jest! Ludzie nie samym chlebem żyją i warto o tym pamiętać również w kontekście mieszkańców Załęża.
Huta Baildon założona w 1823 r. w latach swojej świetności była jednym z najnowocześniejszych zakładów hutniczych w Europie. Dzięki niej załężanie mieli nie tylko pracę, ale także dostęp do sportu, kultury i rekreacji. Dzisiaj tego zakładu już nie ma. Losy zlikwidowanej Huty Baildon podzielił Dom Kultury Huty Baildon organizujący niegdyś dziesiątki zajęć dla dzieci i dorosłych. Był on odpowiedzią na zapotrzebowanie mieszkańców, którzy pragnęli rozwijać swoje umiejętności, pielęgnować pasje i tworzyć lokalną społeczność. Załężanie z rozrzewnieniem wspominają kółko teatralne, sekcję baletową, giełdę komputerową, bezpłatne pokazy filmów, koncerty, zabawy karnawałowe czy kultowe dyskoteki. Dziś nie ma takiego ośrodka, który zrekompensowałoby likwidację tamtego Domu Kultury.
Zrównana z ziemią została też Hala Sportowa Baildon, która kiedyś przecież tętniła sportowym życiem. Sport na Załężu ma jednak o wiele głębsze korzenie, o czym nie wolno zapominać. Już w XIX wieku załężanie poświęcali się w z ogromną pasją sportowi. Kurkowe bractwo strzeleckie, piłka nożna, tenis, lekkoatletyka, hokej na lodzie, szermierka – długo można wymieniać dyscypliny, jakie królowały na Załężu. Dzielnicowy sport ukształtował wielu późniejszych wspaniałych reprezentantów kraju, pierwszej ligi piłkarskiej i bokserskiej, lekkoatletów czy trenerów. Kultowe już, prężnie działające Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, założone w 1911 roku, na stałe weszło do kanonów załęskiego sportu. Sport załęski doczekał się własnych haseł encyklopedycznych, a nawet książki – niestety tylko historycznej.
Pozwólcie nam rozwinąć skrzydła!
Nie ma co biadolić i tęsknić za czasami, które nie wrócą. Trzeba zająć się tym co mamy dziś. A że mamy niewiele, to chcemy to zmienić. Problem jednak w tym, że my, mieszkańcy Załęża, mimo szczerych chęci, nie ruszymy z miejsca bez zrozumienia naszych potrzeb i wsparcia ze strony Urzędu Miasta. Dzielnica, w której mieszka 10 tys. osób, zasługuje na halę sportową i centrum kultury. Tymczasem władze miasta wydają się być głuche na prośby Załęża w tym temacie.
Rada Jednostki Pomocniczej nr 7, czyli radni naszej dzielnicy, z nieustającym zapałem walczy o ośrodki, które pozwoliłyby rozwijać się załężanom na wielu polach, tworzyć wspólnotę lokalną, integrować się. Nasi radni proponują władzom miasta różne rozwiązania, wskazują lokale, wysyłają pisma, wnioski, prośby. A Urząd Miasta konsekwentnie odmawia, argumentując to na różne sposoby. Brak funduszy? Brak wolnego lokalu? A może brak dobrej woli?
Co stoi na przeszkodzie, żeby postawić jakąś niewielką halę sportową w naszej dzielnicy? W dzielnicy z imponującą historią śląskiego sportu, który kiedyś był dumą Załęża. Budzi rozgoryczenie fakt, że miliony złotych znalazły się w budżecie miasta na wybudowanie stadionu dla Gieksy, podczas gdy potrzeby mieszkańców, którzy chcieliby uprawiać sport, są ignorowane.
Ma nam wystarczyć Orlik otwarty sezonowo i MOSiR, który naszej dzielnicy udostępnia… szachy i stół do tenisa? Mamy przestać rościć sobie prawa do finansowania lokalnego sporu przez miejski budżet? Uprawiać sport na podwórkach między familokami, strzelając gole do namalowanej na murze bramki i grając w siatkówkę przy trzepaku?
Podobnie rzecz ma się z kulturą, dla której załężanie chcieliby stworzyć godziwe centrum. Miejsce, w którym będą mogli rozwijać się, spędzać sensownie czas, oddawać się swoim pasjom, tworzyć wspólnotę, pewne wartości, swoją własną historię. Dlatego radni Załęża, reprezentując mieszkańców dzielnicy, walczą o lokal, który można by wykorzystać jako centrum kultury. Mają go inne dzielnice, dlaczego Załęże nie może go mieć? Czy to aż taki problem dla Miasta, żeby wygospodarować jeden z licznych lokali, jakie posiada? Czy choćby kupić nieruchomość i przekazać ją mieszkańcom?
Czy godzi się, aby najstarsza dzielnica Katowic, która w przyszłym roku będzie obchodzić 660-lecie istnienia, nie miała własnego centrum kultury? Może Prezydent Miasta Katowice z tej okazji pokusi się na gest i da załężanom w prezencie od Miasta wymarzony lokal? Zamiast sadzenia jubileuszowego dębu na jednym z załęskich trawników, może przecięcie czerwonej wstęgi z okazji otwarcia Centrum Kultury Załęże?
W zamkniętym kręgu naszej niemocy i urzędniczej niechęci
Tak chętnie mówi się o Załężu, że jest zdegradowane, wykluczone i złe. Media lokalne z pasją maniaka plasują nas w czołówce patologicznych dzielnic. Podobnie jak i urzędnicy, którzy widzą w naszej dzielnicy konieczność aktywizacji i integracji społeczności lokalnej „z problemami”. To jest tak, jak z dzieckiem – gdy wciąż powtarza mu się, że jest złe, bezwartościowe i beznadziejne, to dziecko w końcu w to uwierzy. Nie chcemy, aby widziano w nas dziecko spisane na straty. Chcemy, aby zobaczono w nas potencjał, pozwolono się wykazać, zaufano nam. Chcemy rozwinąć skrzydła, które przez lata nam się podcina, próbując udowodnić, że jesteśmy nic warci. To właśnie w takich warunkach rodzi się patologia.