Mała Ania ze starego zdjęcia 18 lat później
Rok 2007. Mała Ania maszeruje Gliwicką do domu przy ulicy Ondraszka. Właśnie wraca ze spotkania Dzieci Marii, które odbyło się w salce katechetycznej załęskiego kościoła. Nie zwraca uwagi na fakt, że obok stoi mężczyzna, który robi jej zdjęcie.
Autorem fotografii jest Jan Czypionka – dziennikarz związany od 40 lat ze śląskim środowiskiem prasowym, fotoreporter, autor setek reportaży. Dla niego fotografowanie przechodniów na śląskich ulicach to była zapewne powszechność.

Ale my, gdy trafiliśmy na stare zdjęcia pana Jana zrobionych w naszej dzielnicy, zapragnęliśmy dotrzeć do osób na nich uwiecznionych. I tak poznaliśmy Małą Anię ze zdjęcia, z którą dziś mieliśmy przyjemność porozmawiać, spotykając się oczywiście w miejscu, w którym nieświadomie pozowała do fotografii 18 lat temu.
Na kogo wyrosła Mała Ania?
Mała załężanka w 2011 roku spakowała swój dziecięcy plecak, zostawiła Załęże za sobą i – niczym bohaterka śląskiego serialu, którego nikt nie nakręcił – ruszyła z rodzicami do innej dzielnicy, a dokładniej bliżej siedziby rodzinnej firmy. Co ciekawe, mimo zmiany kodu pocztowego, przez lata nie zmieniła się prawie wcale. No, może tylko przestała być „mała”.
Ania studiowała na Uniwersytecie Ekonomicznym i Medycznym, ale nie została chirurgiem-ekonomistą. Zgodnie ze swym marzeniem i talentem do rzeczy skomplikowanych, a jednocześnie bardzo ludzkich – została agentem ubezpieczeniowym. Bo przecież trzeba mieć serce i odrobinę kalkulatora w duszy, żeby dbać o cudze polisy, a agentem chciała zostać od czasów dziecięcych.
Po godzinach Anna i jej mąż kolekcjonują wspólnie szkło kolorowe z czasów PRL. Tęczowe wazony, popielniczki, których nikt już nie chce, i kieliszki tak ciężkie, że można by nimi wbijać gwoździe. Dla nich to nie rupiecie, to szklane relikwie minionych czasów. Polska sztuka użytkowa w pełnej krasie. A że czasem dla innych to tylko stare skorupy niegodne wystawienia w witrynie, to nawet lepiej. Na rynku kolekcjonerów i tak robi się już ciasno, a przedmiotów nie przybywa.

W wolnych chwilach Ania zajmuje się również amatorską fotografią. Utrwala głównie to, co zapomniane, opuszczone, obdrapane. W świecie ruin, zardzewiałych szyb i graffiti, które przeżyły swoich autorów, Ania widzi piękno. Kiedy inni szukają światełek wśród palm, ona wypatruje też brutalizmu – betonu, kanciastych form i surowych linii.

Ania opuściła Załęże, ale Załęże nie opuściło Ani
Anna wspomina, że podczas jednej z wypraw, ktoś z grupy rzucił z uśmiechem: „Ania, Ty chyba po prostu lubisz brzydotę.” W rozmowie z nami Ania mówi: – I może to prawda. Może kto raz dorastał w architekturze Załęża, ten już zawsze będzie miał słabość do betonu, czerwonej cegły oraz łuszczącej się farby. Ale jak się tak dobrze zastanowić… czyż nie w tej „brzydocie” tkwi najwięcej szczerości? Bo przecież szkło z PRL, miejsca opuszczone i Załęże mają ze sobą coś wspólnego – nie każdy to zrozumie, nie każdy pokocha, ale dla mnie to niezmienne perły. Tylko trzeba wiedzieć, jak na nie patrzeć. I właśnie tak patrzy dorosła Anna – niezmiennie, z czułością, choć już z mniej zaciętą miną, niż Mała Ania ze zdjęcia.